Bardzo bałam się tego dnia, kiedy mieliście przyjechać. Wręcz nie wiedziałam jak się zachować, kim być, co robić. Na szczęście jak zawsze z pomocą przyszła Kasia, jedyna osoba, która wiedziała o wszystkim.
- Dasz radę ! Przecież to nie potwór, tylko się nie rozklej ! - wpadłam w panikę, kiedy zobaczyłam przed bramą drogie samochody. Ale w jeszcze większy strach, kiedy zobaczyłam Olę niczego nie świadomą biegnącą w stronę jadącego pojazdu. Twojego pojazdu.
***
- Ola ! - mój krzyk rozrywa przestrzeń, a łzy zaczynają gromadzić się w oczach. Stajesz, z piskiem opon, ale stajesz. - Oluś! - nie myślę o tym, że idziesz w naszym kierunku, krzycząc o tym, że jestem nieodpowiedzialna, nie zwracam uwagi na to, że w pierwszej chwili mnie nie poznajesz, nie istotne wydaje się to że stajesz dęba patrząc na moją zalaną łzami twarz. Biorę ją w ramiona i idę w stronę domu, szepcząc, że już jest dobrze. Ale chyba nie jest.
Układam córeczkę na popołudniową drzemkę i po chwili schodzę pomóc mamie w podaniu obiadu.
Wszyscy milkną, kiedy wchodzę do jadalni, wpatrują się w moją twarz. Bardziej zmęczoną, mniej uśmiechniętą, poważniejszą, znacząco zagubioną.
- Ala ? - pyta niepewnie Winiarski, jedyny który odważył się wydać jakikolwiek dźwięk. A ja jestem w szoku, że w ogóle pamiętają o moim istnieniu.
- Cześć Michał. - mówię głośno, jakby chcąc pokazać, że przebywanie w tym pomieszczeniu kompletnie nie sprawia mi bólu.
- Co tam u Ciebie ? - odzywa się Ignaczak, wymuszając uśmiech, a ja wiem, że marzy o tym by brzmiało to naturalnie.
- Jakoś leci.
- Wszystko okej z tą małą ? - odzywa się nagle Zbyszek.
- Tak. - chrząkam i odchodzę. Nie mówię, że to jego dziecko, nie mówię nic więcej. Wbiegam na górę, do swojego małego pokoju, układam się na łóżku i płacze. Rozkruszam się, chociaż tak dawno tego nie robiłam. Nagle czuje na swoich plecach malutkie ręce naszego cudu, naszej córeczki. A może tylko mojej ? Bo czy mogę nazwać Cie ojcem, dla niej przecież w ogóle nie istniejesz.
- Co jest kochanie ?
- Mamusiu nie płacz. - obejmuje mnie jeszcze mocniej, całując delikatnie czubek mojej głowy, jak gdyby to ona w tej w chwili była moją matką.
- Już nie płaczę. - ocieram łzy, wymuszając uśmiech. - Może pójdziemy na jakiś spacerek ? - puszczam jej oczko, a po chwili piszczy zadowolona biegając po całym pokoju. Nawet nie spostrzegam, kiedy wybiega na korytarz, po którym plączą się siatkarze i krzyczy, śmiejąc się.
- Ola ty sieroto Boża idziemy ! - po paru minutach stoję obok niej, klepiąc ją delikatnie po plecach.
- Mamo, a mogę założyć tą różową kurtkę ?
- Możesz, tylko jest u babci w pokoju, śmigaj. - uśmiecham się do niej i po chwili tracę ją z pola widzenia.
- Mamo ? - patrzy na mnie podejrzliwie Ignaczak. - To Twoja córka ?
- Tak.
- Ile ona ma lat ?
- Trzy, koniec przesłuchania ?
- Trzy ? - patrzy przerażony.
- Tak trzy, mam Ci przeliterować ? - wybucham i tak jestem wkurzona.
- Ale... kiedy się urodziła ?
- 12 września. - patrzę mu w oczy i wiem, że on wie, a ja jak zwykle nie umiem ugryźć się w język. - Coś jeszcze ?
- Czy to jest córka...
- Zamknij się. Koniec tematu.
Ale wiem, że to wcale nie jest koniec, to dopiero początek.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Jak mi się nie chce tego pisać.
Ale jest.